Lubię niebanalne połączenia. Wywiad z Michałem Dobiesem.
- 29 kwietnia 2014
- GONGsterzy
Jako miłośnik wspinaczki, zawsze bardzo wysoko stawia sobie poprzeczkę. Zaczynał od kreślenia po szkolnych zeszytach, dziś – jednym okiem – dogląda całego zespołu grafików. Przed Wami fan opowiadań fantastycznych i entuzjasta lotów w kosmos – nasz art director Michał Dobies.
- Urodziłeś się w północnej Polsce. Co sprowadziło Cię na Śląsk?
Dokładnie w północno – wschodniej. Wszystkim mówię, że przyjechałem za chlebem, ale tak naprawdę moja narzeczona jest rodowitą Ślązaczką. Serce nie sługa.
- Jak rozpoczęła się Twoja ścieżka kariery? Kiedy odkryłeś, że chcesz zajmować się projektowaniem graficznym?
Nie pamiętam przełomowego momentu. Wszystko działo się bardziej na zasadzie ewolucji aniżeli rewolucji. Od najmłodszych lat bazgrałem w zeszytach, zamiast przepisywać ze szkolnej tablicy. Moja wychowawczyni z podstawówki mówiła, że bazgraniem na życie nie zarobię. Kiedyś brat zainstalował na komputerze Flasha 4. Zafascynowała mnie prostota i szybkość tworzenia animacji, które można wrzucić do sieci. A później wiadomo: agencje, wywiady, fejm itd. (śmiech)
- Jakie są największe plusy i minusy Twojej pracy?
Plusy:
– Pracuję z nieprzeciętnymi ludźmi, którzy znają się na swoim fachu.
– Brak monotonii – nikt nie zadaje pytania czy da się coś zrobić, tylko ile czasu potrzebujemy, żeby to zrobić.
– Mogę przyjść do pracy w kapciach.
– Mogę nie przyjść do pracy (i pracować w domu).
– Mogę dokopać przełożonym w FIFĘ.
– Idąc na imprezę firmową, zawsze wiem, że będzie się działo…
Minusy:
– Nie zawsze pamiętam, co działo się na firmowej imprezie…
– Ogłaszanie kolegom z działu, że o 16:30 przyszły poprawki i trzeba je zrobić.
– Załatwianie sprzętowych spraw u administratora, który nigdy nie ma czasu (pozdrawiam Jacka!).
- Co jest najtrudniejsze w pracy Art Directora?
Usilne starania, by nie nabawić się zeza, gdy jednym okiem projektuję, a drugim doglądam „trzódki” w stajni graficznej. Zachowanie spokoju, kiedy materiały do projektu są kiepskie, a project manager, klepiąc mnie po ramieniu, mówi: „wierzę w Ciebie!”.
- Gdzie czerpiesz inspiracje?
Będzie banalnie, ale to prawda: ze wszystkiego co mnie otacza. Najczęściej dobre pomysły wpadają z dala od monitora. Nawet w miejscach, o których nie warto wspominać.
- Kiedy wiesz, że projekt, który robisz, nie potrzebuje już żadnej poprawki?
Kiedy każda następna poprawka powoduje wewnętrzny ból i sprzeciw lub gdy project manager z ekstazą wykrzykuje: „Mamy TO!”.
- Jakie jest Twoje największe zawodowe marzenie?
Żeby klienci wreszcie zrozumieli, że moja praca to wiedza i lata praktyki. Nikt przecież dentyście nie mówi jak ma naprawiać zęby.
- Skąd pomysł na pracę w reklamie?
Reklama to miejsce, gdzie sztuka łączy się z chałturą, a ja lubię niebanalne połączenia. Szczerze mówiąc, dalej wierzę, że nie pracuję w reklamie, tylko tworzę użyteczne rozwiązania na potrzeby sieci.
- Logo, które najbardziej chciałbyś poprawić?
Branding to nie mój konik, ale chętnie zaprojektowałbym na nowo większość stron rządowych. Zawsze, kiedy tam trafiam, dopada mnie delirium.
- W jakiej roli widzisz siebie zawodowo za 10 lat?
Mam tylko plany na najbliższych pięć, ale to moja słodka tajemnica.
- Co poradziłbyś osobie, która chce pracować w GONGu?
Po pierwsze: nie bój się zadawać pytań, bo lepiej pytać niż popełniać błędy. Po drugie: bądź sobą, bo cenimy ludzi z charakterem. No i po trzecie: szlifuj kciuki na padzie. W grze w FIFĘ nie ma litości!
- Gdybyś jednak mógł zamienić się stanowiskami z kimś z GONGa, to przy czyim biurku byś usiadł i dlaczego?
Przy biurku administratora. Nigdy nie potrafię odgadnąć, czy on naprawdę nie ma czasu, czy tylko tak mówi, żeby mieć święty spokój.
- Kto jest dla Ciebie największą inspiracją lub najbardziej wpłynął na Twoje życie?
Największą inspiracją są otaczający mnie ludzie oraz miejsca, które odwiedzam. Nie mam swoich idoli. Podziwiam wszystkich, którzy udowadniają że „się da”.
- Jaki jest najbardziej zaskakujący fun fact na temat Twojej osoby, który możesz nam zdradzić?
Jako nastolatek nosiłem długie pióra, glany i słuchałem mrocznej muzyki. W szkole średniej zgoliłem włosy, przybrałem moro i biegałem po lasach, bagnach i sztolniach, ucząc się survivalu. To były czasy!
- Twoje największe życiowe marzenie?
Polecieć w kosmos i zobaczyć ziemię z orbity. Jako dziecko budowałem wahadłowce z klocków LEGO i lądowałem na stacji kosmicznej w kuchni.
- Jak odreagowujesz stres?
Idę wkurzać project managerów (śmiech). A tak na serio, to chyba najlepszy jest intensywny ruch – wspinanie, bieganie lub jazda na rowerze.
- Wiemy, że interesujesz się fantastyką. Jacyś ulubieni autorzy? Filmy? Audiobooki?
Jestem szczęśliwym posiadaczem pokaźnej kolekcji czasopisma „Fantastyka”. To spadek po starszym bracie. Uwielbiam krótkie opowiadania. Jeżeli mam wskazać mój numer 1, będzie to Jacek Piekara – „Miszcz” nad „Miszczami”!
- Sokoliki, Jura, Dolinki Podkrakowskie… Mówią Ci coś te nazwy?
Znam, bywam, polecam! Świetne miejsca na doładowanie baterii.
- Twoje wymarzone miejsce do wspinaczki?
Kilka udało mi się odhaczyć, ale na liście nadal pozostają: Tajlandia i Narodowy Park Yosemite.
- Lubisz tylko „wspin”, czy czasami przemierzasz też góry w poziomie?
Kocham góry, niezależnie od tego, o której porze roku lub w jakiej formie je przemierzam. Jeżeli ktoś mi proponuje wyjazd na wspinanie czy trekking – nie odmawiam.
- Projektujesz tylko na potrzeby sieci, czy zdarzają Ci się również innego rodzaju realizacje?
Większość rzeczy projektuję na potrzeby mediów cyfrowych, ale lubię wyzwania. Kilka razy miałem przyjemność projektować okładki płyt zespołu heavymetalowego. Niestety, było to baaardzo dawno, bo teraz chętnie bym je poprawił. Zdarza mi się również projektować opakowania produktów z branży elektronicznej. Bardzo wdzięczne zajęcie.
- Z których projektów jesteś najbardziej zadowolony?
Jeszcze takiego nie spłodziłem, ale plany są. Znajomi mówią, że łatwo wyprodukować – gorzej wychować.