Social Media Manager – człowiek, któremu w sieci nie umknie nawet kilkugodzinny trend. Jak wygląda życie człowieka budującego zaangażowanie wokół dużych marek i czy taka osoba może jeszcze żyć offline? Na te pytania odpowie Błażej Dębicki.

 

bd_small

 

Tego się nie da opisać, trzeba to przeżyć. Można co najwyżej powiedzieć, że to takie miejsce w którym 24h na dobę, przez 7 dni w tygodniu można w ciągu kilku sekund od wejścia spotkać ludzi, którzy nie mają racji i obejrzeć film z kotem wskakującym do kartonowego pudełka.

Typowego użytkownika przyciąga zupełnie niesamowity, wiecznie żywy i czynny 24/7 strumień informacji, który (co ważne), można dowolnie dostosowywać. No, i oczywiście możliwość włączania się w dyskusje w czasie rzeczywistym. Patrząc pod tym kątem widać, że tak naprawdę większość Internetu to dziś media społecznościowe – nie tylko Facebook, NK.pl, Twitter czy Instagram. Wciąż nieźle mają się fora, sekcje komentarzy na portalach, rośnie blogosfera – to wszystko społeczności. Drugi koniec kija, to obecność marek. Dla nich ten fenomen to możliwość bycia bliżej ludzi, włączania się do dyskusji, ale też możliwość korzystania z efektywnej kosztowo reklamy. To daje im na przykład Facebook i dlatego to głównie na nim się skupiają.

…która wie sporo o komunikacji, strategii, kreacji, a przy okazji bardzo dobrze zna możliwości narzędzi społecznościowych. To praca w reklamie, a nie tylko zarządzanie fanpejdżami. Żeby robić to dobrze trzeba być dość wszechstronnie przygotowanym. Osobie dopiero zainteresowanej pracą na takim stanowisku powiedziałbym: spodziewaj się niespodziewanego, nie bój się fakapów i czytaj, oglądaj, bądź na bieżąco.

Jak powiem, że Play Station to źle to zabrzmi, prawda? Tak naprawdę to lubię wiele aspektów mojej pracy: od mądrych współpracowników zaczynając, przez rodzinną atmosferę w firmowej kuchni, aż po wpływ na wizerunek dużych marek jaki dzięki tej pracy mam.

Zapewniam, że się da. No, chyba że marka nagle postanowi zrobić coś bardzo nierozsądnego.

Kryzys to miał Constar, ewentualnie Bill Clinton. Natomiast wszelkie pretensje i zażalenia użytkowników Internetu, to po prostu codzienna praca w social media. Choć to może ja po prostu mam szczęście do pracy z markami, które zachowują się fair wobec swoich konsumentów i nie generują przykrych sytuacji, które potem mogłyby mocno odbić się w social media.

Przy biurku copywritera, bo możliwe że przez jeden dzień jako copy zepsułbym stosunkowo najmniej, a poza tym to bardzo ciekawe zajęcie.

Dziennikarzem, bo w takiej specjalizacji skończyłem studia, ale gdybym mógł wybrać, to pewnie kierowcą wyścigowym – z tego marzenia nigdy nie wyrosnę.

Wiele osób, z różnych powodów, a z biegiem czasu jedne osoby dołączają do tego zestawienia, inne z niego wypadają. Ostatnio zainspirował mnie Michael Pritchard, facet, który kilka lat temu tak po prostu, nagle, wynalazł proste, mechaniczne, praktycznie kieszonkowe urządzenie pozwalające każdemu na uzdatnienie wody na terenach klęsk żywiołowych. To jest idea warta miliard dolców, a nie jakiś Instagram.

Często nie dojadam płatków, więc może Ryan Gosling?

Nie jestem pewien, czy zabawny, ale w wieku 6 lat zdetonowałem trochę trotylu w garażu kolegi.

Oczywiście Batman (przeczytaj to głosem Christiana Bale’a).

…wzrost stężenia zaangażowania, burzę lajków i potencjał wirusowy.

Czy ja jeszcze bywam offline? Słucham muzyki na Spotify, biegam z Endomondo, w kinie checkinuje się na Get Glue. Na szczęście potrafię jeszcze znaleźć czas na odłączenie się i choć niekoniecznie jestem wtedy zupełnie offline to na pewno nie odczuwam w tym momencie FOMO.